Wreszcie koniec - mówią ci, których ledwo co udało się odciągnąć od świątecznego stołu. Całe szczęście do kolejnego ucztowania dobrych kilka miesięcy - mówią przejedzeni.
Co takiego dzieje się w ludzkiej psychice, że widok ryb, mięsa, pierogów, zawiesistych sosów, sałatek a przede wszystkim ciast, ciasteczek i innych słodkości wywołuje ślinotok, choć należymy przecież do homo sapiens. Niestety, na tych kilka świątecznych dni pojawia się w nas odruch psa Pawłowa… Żądzi nami wyłacznie nasz wiecznie głodny żołądek.
Co z naszą powściągliwością, zdrowym rozsądkiem, a przede wszystkim wiarą? Jak przeżywamy te
święta, to wprawdzie inna kwestia, ale tu także nie można pominąć faktu, że nasz chrześcijański naród bez żadnej żenady przynajmniej dwa razy w roku dopuszcza się zbiorowego grzechu głównego, jakim jest nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu.
Zdolność cieszenia się przy stole obecnością ludzi często ginie, a w jej miejsce pojawia się wyłącznie chęć zaspokojenia potrzeb fizjologicznych, czyli mówiąc kolokwialnie - napchanie sobie brzucha. Jednak ta chwilowa rozkosz kończy się najcześciej ogromnymi wyrzutami sumienia.
Nie mogę sobie wybaczyć braku stanowczości – mówi pani Anna – każdego roku zarzekam się, że potrawy przygotowuję tylko dla rodziny, a sama nacieszę się ich widokiem i aromatem… ale się nie da. Suma sumarum zawsze muszę spróbować wszystkiego, co daje kilka dodatkowych kilogramów do zrzucenia.
Wigilijne potrawy należy kosztować, a nie objadać się nimi. Tylko małe dawki potraw uchronią nas od przejedzenia, choć i tak na pewno będziemy bardzo syci. W zachowaniu umiaru pomaga nam sam organizm, który broni się przed przejedzeniem i wysyła sygnały przy stole, jeśli już za dużo zjedliśmy. Ale i na to mądre dwunożne istoty znalazły sposób -
odpinanie guzika. To chyba jedna z obowiązkowych światecznych czynności, bez której sprawilibyśmy przykrość gospodyni domu, odmawiając skosztowania dwunastej potrawy. Ta, jakże banalna, czynność daje szansę zachowania wciąż dobrych rodzinnych relacji. A co potem?... to zmartwienie towarzyszy przez kolejne poświąteczne tygodnie.
Ja już od jutra przechodzę na dietę odchudzającą – mówi pani Maria – trzeba jakoś powrócić do formy. Święta to niestety zły czas dla naszej kondycji. Godziny spędzone za suto zastawionym stołem, to w konsekwencji dni wyrzeczeń, wzmożona przymusowa aktywność fizyczna i obowiązkowa głodówka.
Najwięcej tyjemy podczas świąt, twierdzą naukowcy, ale od zawsze wiadomo również, że świątecznym kalorycznym przysmakom nie da się oprzeć. Objadając się bez umiaru nie tylko grzeszymy, ale i możemy popsuć sobie święta niespodziewanymi kłopotami zdrowotnymi, ewentualnie obwiniać się za dodatkowe centymetry w pasie. Co lepsze? Odpowiedź na to pytanie dajmy sobie podczas kolejnej uczty.
Komentarze